"Moja żona zażądała ode mnie wymiany całej garderoby. Jej mama przyjeżdża do nas na dwa tygodnie i – jak twierdzi moja ukochana małżonka – nie godzi się, abym paradował po domu w swoim niby bezguściu, bo teściowa to kobieta dystyngowana i z pewnością nie byłaby w stanie znieść mojego stylu".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Mam kupić nowe ubrania, bo teściowa przyjeżdża
Zacznijmy od tego, że uważam się za człowieka rozsądnie ubranego. Może nie chodzę w garniturach od Armaniego, ale przecież nie wyglądam jak włóczęga. Moje koszule, choć lekko sprane, wciąż są funkcjonalne. Moje spodnie, choć wygodne i noszone przez kilka sezonów, nadal spełniają swoją rolę. Nawet moje ukochane dresy – te same, które towarzyszyły mi podczas niezliczonych meczów w telewizji i chwil zadumy nad sensem życia – nie wydają mi się powodem do wstydu. Tymczasem moja żona jest innego zdania. Według niej szanujący się mężczyzna powinien wyglądać jak model z katalogu, a nie jak facet, który wpadł do sklepu budowlanego i kupił pierwsze lepsze ciuchy.
Najbardziej jednak denerwuje mnie uzasadnienie tej zmiany. Gdyby powiedziała: „Kochanie, chciałabym, żebyś odświeżył swój wygląd, bo wtedy będziesz czuł się lepiej”, to może bym jeszcze rozważył propozycję. Ale tu nie — wszystko sprowadza się do tego, żeby zrobić dobre wrażenie na teściowej. Teściowej, która – dodam dla kontekstu – nigdy nie omieszka skrytykować czegoś, co jej się nie podoba, i która w przeszłości wielokrotnie dawała do zrozumienia, że jej córka mogła trafić lepiej. Najwyraźniej obecnie problemem numer jeden stał się mój wygląd.
Nie chcę zmieniać swojego stylu
Oczywiście próbowałem negocjować. Zasugerowałem, że może kupię jedną nową koszulę na specjalne okazje, ale żona tylko prychnęła, twierdząc, że nie można przykrywać bałaganu jednym eleganckim dodatkiem. Następnie próbowałem wykazać się rozsądkiem, pytając, dlaczego mam się przebierać dla kogoś, kto i tak mnie nie zaakceptuje – ale i tutaj poniosłem klęskę. Ostateczny argument mojej żony brzmiał:
Bo to dla mnie ważne.
I teraz stoję przed wyborem. Albo ulegnę i stanę się manekinem ubraniowym według wizji mojej żony i teściowej, albo będę bronił swoich przekonań jak ostatni bastion niezależności, ryzykując przy tym domowy armagedon. Obawiam się jednak, że nawet jeśli postawię na niezależność, to i tak skończę w nowej garderobie – tylko że zamiast kupić ją dobrowolnie, zostanie mi podarowana w ramach „niespodzianki”.
Przecież nie każdy mężczyzna, który przekroczył trzydziestkę, musi podporządkować się tym dziwnym zasadom „odpowiedniego wyglądu” narzuconym przez kobiety i ich matki. Moje ulubione ubrania przecież nie są tak wielkim przewinieniem, że trzeba je wyrzucić w imię dobrego wrażenia na teściowej.
Z poważaniem,
Mąż na skraju modowej rewolucji