"Rodzinne wyjazdy – w teorii brzmi jak sielanka: wspólne ognisko, spacer po lesie, śmiech dzieci. W praktyce? Koszmar, bo najwyraźniej ktoś postanowił, że moją rolą jest bycie nianią dla wszystkich dzieci, które tylko znajdą się w promieniu kilometra. Mój pies - on najwyraźniej nie był wystarczająco "uroczy", żeby ktoś zajął się nim choć przez chwilę. To chyba ja coś źle zrozumiałam albo cała rodzina ma dziwne priorytety".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Weź je na spacer, one cię lubią"
Wyjazd zapowiadał się obiecująco – wynajęliśmy domek w lesie, wszyscy mieli przyjechać na kilka dni, żeby odpocząć i spędzić razem czas. Już pierwszego dnia zorientowałam się, że chyba jestem jedyną osobą, która naprawdę wierzyła w ten "wspólny czas". Moja siostra, ledwo zdążyła wypakować walizki, rzuciła:
Weź dzieci na spacer, bo my z Krzyśkiem musimy się chwilę zrelaksować.
No dobra, pomyślałam, może faktycznie potrzebują chwili oddechu. Tylko że ta "chwila" przedłużyła się na cały dzień. A spacer? Zamiast relaksu miałam bieganie za dwójką dzieci, które kłóciły się o to, kto trzyma smycz mojego psa.
Pies - to tylko mój problem
Mój pies, Borys, kocha spacery. Ale tego wyjazdu chyba długo nie zapomni, bo – jak się okazało – bycie psem w rodzinie, gdzie każdy ma swoje dzieci, oznacza jedno: jesteś niewidzialny.
Nie mogę teraz go wyprowadzić, bo muszę nakarmić Antosia.
Pies? No wiesz, ja to nawet nie wiem, jak to się robi.
Przecież to twój pies, to chyba logiczne, że ty go pilnujesz.
Okej, przyjęłam. Pies to mój obowiązek, ale dzieci – najwyraźniej już nie. Bo kiedy moje dziecko próbowało podejść do siostry z książką, usłyszało:
Idź do mamy, ona ci przeczyta.
Ciekawe, że ta "logika" działała tylko w jedną stronę, prawda?
"Ty masz doświadczenie"
Oczywiście, nie jestem potworem – uwielbiam dzieci, ale wszystko ma swoje granice. Kiedy mój brat postanowił zrobić drzemkę na hamaku, rzucił mimochodem:
Zobaczysz chwilę Marysię, prawda? Ty masz wprawę, a ja muszę się zregenerować.
A ja? Ja najwyraźniej mam wbudowaną ładowarkę, która działa na wieczną energię, bo nikt nawet nie zapytał, czy JA chcę się zregenerować.
Co ciekawe, wszyscy jakoś zapomnieli o moim psie, który zrezygnowany siedział pod stołem, patrząc na mnie z miną: "Kiedy wracamy do domu?".
Gdy kończy się wspólnota a zaczyna wykorzystywanie
Najbardziej wkurza mnie to, że na każdym kroku słyszałam:
Ale przecież to rodzinny wyjazd, musimy sobie pomagać!
Jasne, tylko że "pomaganie" polegało na tym, że ja miałam ogarnąć dzieci, a reszta rodziny odpoczywała. Pomaganie w jedną stronę? Nie, dziękuję.
Podzieliłam się moją frustracją z koleżanką, która stwierdziła:
Zawsze tak jest. Jak masz jedno dziecko i psa, to jesteś w rodzinie od niani i spacerów. A jak masz więcej dzieci, to jeszcze będziesz gotować dla wszystkich. I nie licz na to, że ktoś ci podziękuje.
Rodzinne wyjazdy – czy to jeszcze relaks
Nie zrozumcie mnie źle – kocham swoją rodzinę, ale czuję, że czasami wszyscy zapominają, że jestem też człowiekiem. Człowiekiem, który też chciałby odpocząć, a nie spędzać cały wyjazd, biegając za cudzymi dziećmi i jednocześnie próbując znaleźć chwilę dla swojego psa.
Czy to normalne, że ludzie oczekują, że ktoś inny zajmie się ich dziećmi, bo "przecież masz wprawę"? Czy naprawdę pies to jedyny członek rodziny, który nie zasługuje na chwilę uwagi?
Sylwia