"To nie jest żart ani odcinek programu komediowego. Moi rodzice oświadczyli, że w tym roku na Wielkanoc zapraszają tylko moje rodzeństwo, bo ich dzieci są "spokojniejsze". A moje podobno zbyt głośne. No cóż, przepraszam bardzo, że moje dzieci nie są milcząco siedzącymi aniołkami z reklam jogurtu. Wychodzi, że dziadkowie naprawdę mają prawo decydować, z którymi wnukami chcą świętować".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Wasze dzieci to armagedon"
Wszystko zaczęło się po ostatniej Wigilii. Jak zawsze, było gwarno, rodzinnie i – nie ukrywajmy – trochę chaotycznie. Moje dzieci, 3 i 5 lat, nie należą do tych, które grzecznie siedzą przy stole i jedzą barszcz bez mrugnięcia okiem. No cóż, taki wiek – energia rozpiera, a ciekawość świata jest większa niż ich miłość do pierogów.
Jednak, jak się okazuje, dla moich rodziców to był "zbyt duży hałas". Po kolacji moja mama rzuciła:
Wiesz, twoje dzieci to prawdziwy tajfun. Kochamy je, ale po dzisiejszym wieczorze chyba potrzebujemy odpoczynku.
Okej, pomyślałam, że każdy ma prawo do chwili wytchnienia. Ale kiedy usłyszałam, że na Wielkanoc planują zaprosić tylko mojego brata i siostrę z ich "spokojniejszymi" dziećmi, to... coś we mnie pękło.
Spokojniejsze dzieci
Nie żebym miała coś przeciwko mojemu rodzeństwu. Ich dzieci są naprawdę fajne – ale umówmy się, nie każdy 7-latek gra na skrzypcach na rodzinnych spotkaniach, a 10-latka opowiada z pamięci fragmenty "Pana Tadeusza". Czy moje dzieci są gorsze, bo zamiast tego biegają po domu z plastikowym mieczem i udają piratów?
Rozmawiałam o tym z moją sąsiadką Anką, która rzuciła:
Moja teściowa raz powiedziała, że u niej w domu "dzieci mają być widoczne, ale niesłyszalne". To ja się zapytałam, czy przypadkiem nie pomyliła ich z meblami.
No właśnie – dzieci to dzieci. Czy naprawdę muszą być idealnie ciche, żeby zasłużyć na zaproszenie na rodzinne święta?
"Kochamy je, ale…"
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że rodzice próbują mnie przekonać, że to "dla naszego dobra".
Może lepiej spędzicie święta w domu? Będzie wam wygodniej
– powiedziała mama z tym swoim uśmiechem, który niby ma być łagodny, ale bardziej przypomina uśmiech kota, który właśnie połknął kanarka.
Dla naszego dobra? Chyba raczej dla ich komfortu. Bo przecież "cisza i spokój" są ważniejsze niż wspólne spędzanie czasu. W dodatku mój tata dodał:
Przecież to tylko jeden rok. Może za rok już się uspokoją?
Tylko że moje dzieci to nie aplikacja, którą można zaktualizować do wersji "spokojnej".
Dziadkowie wybierają "lepsze" wnuki
Nie wiem, może ja jestem przewrażliwiona, ale czy takie zachowanie jest normalne? Czy dziadkowie naprawdę mają prawo decydować, z którymi wnukami chcą świętować, bo jedni są "grzeczniejsi", a drudzy "za głośni"? Przecież rodzina to rodzina – bierze się ją z całym pakietem, łącznie z biegającymi po domu piratami i brudnymi rączkami od mazurków.
Moja kuzynka Kasia, która ma troje dzieci, powiedziała mi:
Kiedyś moja mama też próbowała robić selekcję. Powiedziałam jej, że albo zaprasza wszystkich, albo nikt nie przychodzi. Wtedy szybko zmieniła zdanie.
Może i ja powinnam wprowadzić takie zasady?
Święta w ciszy czy jednak w rodzinnej atmosferze
Owszem, może moje dzieci są głośniejsze niż te „idealne” wnuki mojego rodzeństwa. Ale czy to znaczy, że są gorsze? Dla mnie święta to czas dla rodziny – całej rodziny. A to oznacza przyjęcie każdego takim, jaki jest, nawet jeśli oznacza to trochę hałasu, rozlanej herbaty i piosenek "Mam tę moc" w nieskończoność.
Beata